W piątek przeczytałem o tym, że odchodzący minister chce jednak Rok Polski w Rosji odwołać. Że współpraca na każdym froncie – także kulturalnym – powinna teraz dotyczyć Ukraińców a nie Rosjan. Sam nad tematem myślałem nie raz już wcześniej. Z jednej strony ja bym chciał, żeby polska kultura w Petersburgu była i to nie tylko jako “zestaw obowiązkowy” : Chopin, Lutoslawski, może jacyś malarze. Zawsze myślałem: fajnie byłoby tutaj pokazać coś co się współcześnie tworzy i jest dobre – mógłbym wtedy jak paw obnosić się na mieście, że “patrzcie, to moje ziomki takie znakomite rzeczy robią”. No ale z drugiej strony – może rzeczywiście nie należy z Rosją współpracować, może trzeba trzymać się z dala i ziać chłodem. Mi osobiście to nie bardzo odpowiada, ale skoro taka jest racja stanu…
O ile wiadomość dotarła do mnie za dnia wywołując pytania o tyle wieczorem znalazły się może nie odpowiedzi a wskazówki. Otóż poszedłem z żoną i znajomymi na festiwal teatrów ulicznych, gdzie gwiazdą wieczoru był Teatr Ósmego Dnia z Poznania. Oglądałem ich jakieś 10 lat temu i pamiętam, że robiło wrażenie, ale czy teraz wrażenie zrobi tego nie byłem pewny. Poza tym czułem się trochę odpowiedzialny za sytuację – no bo przecież idziemy na polski teatr, jeśli będzie licho to trudno będzie mi być komendantem melanżu w późniejszym czasie.
Jak się okazało – nie było się czego obawiać, teatr dał radę i to bardzo.
Spektakl “Arka” który wystawiali ma już 14 lat, nie wiem jaki był na poczatku, ale jeśli się nie zmienił, to nie zestarzał się ani trochę. A bądź co bądź 14 lat to połowa mojego życia. Treścią spektaklu jest uniwersalny temat ucieczki, uchodźstwa, poszukiwania domu. W spektaklu nie ma słów (oprócz zwrotów, typu “do żagli!”), nie ma skomlikowanych hiperłączy do innych tekstów kultury – mam wrażenie, jest go w stanie odbierać każdy, w każdym miejscu świata. Techniki inscenizacyjne zaś choć proste robią ogromne wrażenie – wielkie jeżdżące konstrukcje, sporo płonących elementów – okna, skrzydła, książki, zianie ogniem, wielkie płachty materiału, świetna środokowoeuropejska muzyka i zaangażowani aktorzy grający głównie mimiką i gestem.
Tym co różni teatr uliczny od tego zamkniętego w budynku jest wykorzystanie pełni przestrzeni i wchodzenie z przedstawieniem między ludzi. Zdaje się, że wychowani w Marince (Teatr Maryjski) i Aleksandrowce (Teatr Aleksandryjski) Rosjanie tego nie oczekiwali, bo byli naprawdę zaskoczeni i pochłonięci takim obrotem spraw. Ciekawie jest na to spojrzeć też od strony myślenia o przestrzeni w Rosji – zaraz obok, w przepięknym parku Elegina, gdzie miał miejsce festiwal był olbrzymi trawnik, z równiótko zestrzyżoną trawą, z totalnie surrealnymi, świetnymi balonami na niej, było też mnóstwo ludzi… na asfalcie wokół niego, bo na trawnik wchodzić nie można.
Najważniejsze chyba wydarzyło się po spektaklu. Aktorzy zgarnęli olbrzymią, szczerą owację. Tłum krzyczał rytmicznie “Spasiba!” a aktorzy odpowiadali “Spasiba bolszoje!”. Trwało to naprawdę długo – I choć Rosjanie mają w zwyczaju czasami oklaskiwać liche wystąpnienia, to tu czuło się, że za liche tego co wiedzieli nie uważają. Po owacji aktorzy odeszli na bok i jeszcze sobie nawzajem gratulowali – a kilkanaście osób podchodziło, po anglorusku dziękowało i robiło sobie z nimi zdjęcia. Swoją drogą miaem taką refleksję, że Ci aktorzy są już w dużej części w wieku dojrzałym, grają ten spektakl od 2000 roku, zagrali go pewnie kilkadziesiąt razy a nadal mają w sobie ten “flow” tą świetną energię, która pozwala im się cieszyć z dobrze wykonanej roboty, a bardziej z emocji jakie dali ludziom. Chemia tam była nie mniej silna niż w studenckim teatrze po wygranej na festiwalu. Ja też podszedłem do aktorów, podziękowałem i zamieniłem 2 słowa. Usłyszałem, że obawiali się czy tu przyjeżdżać. Ale po spektaklu powiedzieli, że nie żałują ani trochę. Nie wiem jak tam u nas z czołgami i mam nadzieję, że nie będzie nikomu z nas dane się o tym przekonywać. Ale kulturą możemy jeszcze sporo zawojować, bez ofiar po żadnej ze stron.