Dacza – dom za miastem. W formie chatynki bez prądu i wody, ładnej tradycyjnej chatki z bali, albo rokoko pałacu ze złotymi kolumnami do wyboru.
Dacza jest tak rosyjska jak herbata z konfiturą (wareniem), jak matrioszki, jak kopuły soboru Wasyla na Placu Czerwonym, jak kawior i jak komunałki. Jest esencją Rosji i rzeczą dla wszystkich tu świętą. Tak jak przez tydzień ciężko pracuje się w mieście, jest się Ważnym Prezesem, hipsterskim PRowcem, sprzedawcą z warzywniaka, architektem, tak w sobotni ranek każdy zostaje już tylko “daczownikiem” – przyodziewa dresy, zakłada walonki i wykopuje marchewkę, kosi trawę, drwa rąbie, grzyby zbiera. Tu wszyscy są równi. Stół obity ceratą i ławka sklecona z czegokolwiek jednoczy naród.
Korzenie “daczowania” są bardzo praktyczne – dacze dostarczały żywności w czasach kiedy było nią trudno, były też miejscem odpoczynku kiedy jeszcze nie można było opuszczać kraju. Teraz Rosjanie są wszędzie, uwielbiają wyjeżdżać, ale między wyjazdami każdy uprawia daczing. Ale i wspominają dawne czasy – nasza sąsiadka powiedziała, że w Wyborgu znowu nie ma światła i ona chyba pójdzie obudzić Stalina. Przestraszyłem się.
Różne są dacze. Są bardziej wypoczynkowe – takie, gdzie trawa rośnie, jest ładny widok, jest las, zbiera się grzyby i odpoczywa. No ale i tak od czasu do czasu w gumiakach jakieś prace trzeba wykonać. Są też dacze bardziej rolnicze – przypominające bardziej polskie ogródki działkowe lokowane w miastach – tam jest jakaś marcheweczka, kabaczki, drzewa owocowe, czasem szklarnie. Często na działce jest bania. A jak jest bania no to już jest dobrze.
Dacza jest alternatywnym życiem. Jest miejscem gdzie nikt niczego nie udaje, gdzie wszystko wolno i nikt się niczego nie wstydzi. Masz paskudne meble – na daczę jak znalazł, masz ochotę spać pół dnia – śpisz. Mimo, ze robota jakaś na daczy jest zawsze to nikt się nią specjalnie nie przejmuje. W końcu na daczę przyjeżdża się, żeby odpocząć. Chodzi się po lasach, zbiera grzyby siedzi nad morzem/jeziorem. A robota i tak zawsze jakimś cudem jest zrobiona – no bo to nie lubi sobie pozrywać śliwek przez dwie godziny jeśli przez tydzień siedzi się cały czas przed komputerem?
Dacza to też spotkanie. A może przede wszystkim. Tu się wykuwa rosyjska myśl. Ileż to decyzji zapadało na daczach – czy pod Moskwą , czy w Puszczy Białowieskiej. Jałta (ściśle rzecz biorąc – Pałac w Liwadii – wiedzieliście, że to pierwotnie Pałac Potockich?) to w zasadzie też dacza. Na daczy w dzień się pracuje (zazwyczaj) a wieczorem się biesiaduje. Spożywa i rozmawia. O życiu, o polityce. Na tej daczy rozmawialiśmy długo.
Domki za miastem to też znakomita ekspozycja zaradności konstruktorskiej Rosjan. Wszystkie te patenty, lodówki zamienione na szafy, deseczki podtrzymujące to i owo, całe domy z OSB, szklarnie z okien – wszystko to co widzicie na naszych ogródkach działkowych tylko razy pincet.
Wyjazd za miasto, w kierunku daczy obnaża niestety też jedną rosyjską wadę narodową. Rosjanie są śmieciarzami. Wszędzie są śmieci. Blisko domów – dacz śmieci jest sporo. Wielkie skupiska. Jakieś telewizory, gruz marmurowo-betonowy, części telewizorów i inne przedmioty, których przeznaczenie znają chyba tylko tajne komitety. Wizualnie też jest słabo. Jest jedna rzecz w przestrzeni wizualnej który do Polski jeszcze nie dotarła i oby tak się nigdy nie stało – reklamy na drzewach. To jest straszne. bezpośrednio na pniach sosnowych zawieszone są tabliczki z jakimś słowem i telefonem. A to ewakuator a to skup drzewa, a to agencja towarzyska, a to grzyby. Spotyka je się co jakiś czas przy trasie, ale dramat największy zachodzi przy wjazdach.
Jak będziecie w Rosji jedźcie na daczę. Bez tego nie da się zrozumieć Rosji.