Przyszła kryska na matyska (Co to w ogóle kryska i matysek??). Po okresie radosnego obijania się i miłej zdalnej pracy nastał czas pracy porządnej, srogiej i prawdziwej. Dawno takiej nie miałem.
Do słuchania polecam Rammstein. Na przykład to. Rammstein w pracy jest słuchany i komponuje się pięknie z dźwiękami maszyn.
Pracuję w firmie poligraficznej. Nie znam ich wiele, zdaje się, że ta jest dość wyjątkowa, gdyż stawia na innowacje. W EwroSojuzie innowacje brzmią mdło i podstępnie, gdyż są często li tylko pustym słowem służącym do wyłudzenia kasy na projekty a innowacyjności w tym wszystkim tyle co kot napłakał. W Rosji nikt kasy na żadne dyrdymały nie daje. Trza se samemu wykuć miejsce w gospodarce. Firma, w której przyszło mi pracować wykuwa je samemu projektując i produkując maszyny do różnych poligraficznych kwestii. Oczywiście odpowiedniki tych maszyn rodem z Chin są dostępne ale w powszechnym mniemaniu są one “bardzo daleko od OK”. Pracuję więc na innowacyjnych maszynach, ale na tym innowacyjność pracy tej się kończy, gdyż wykonuję proste, powtarzalne czynności – a to konstruuje owe maszyny a to za ich pomocą produkuję plastikowe karty.
Wstaję codziennie o godzinie 8. Do pracy idę na 1o – muszę wyjść o 9.15, żeby zdążyć dojechać na stacją Spaskaja i dojść kawałek, lubię też przy przedłużonym śniadaniu zrobić poranny przegląd prasy. I codziennie o tej 8 przypominam sobie, że to podstawowa różnica między pracą “gdzieś” a luźnym freelancem czy tam tak zwanym prowadzeniem firmy – regularność. Nie wiem jeszcze czy ona zwiększa produktywność czy wprowadza li jedynie usypiającą monotonię.
Obserwacja numer dwa – tu wszystko się dzieje szybciej. To chyba różnica między dużym miastem a Łodzią a nie między Rosją a Polską, ale jednak – ludzie po ulicach biegają, w pracy też mam wrażenie, że wszystko robi się pospiesznie – czy to pali papierosa na przerwie czy przechodzi z jednego pomieszczenia do drugiego czy myje kubek. Pracuje też się oczywiście szybko. I niby to obserwacja jest oczywista, ale dotarło to do mnie kiedy szedłem z współpracownikami na obiad do stołówki – szli, nie biegli a mimo to robili to dwa razy szybciej niż ja bym to zrobił sam do owej stołówki idąc. Mój ulubiony widok to godzina 9 rano na stacji Metro Prospekt Bolszewików. Działa to tak, że ta stacja jest jedną z dwóch na wielkim osiedlu ludzie ciągną tu ze wszystkich stron – pieszo, autobusami, marszrutkami i ruchem koncentrycznym ciągną do wejścia. Nie mogę odeprzeć wrażenia, że wszyscy oni widzieli ten film i ćwiczą co dzień rano:
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=95LF-JBRMOs]
Przyjeżdżam do pracy – zaczynamy o 10, więc słońca nie udaje się już złapać. Kolektyw jest międzynarodowy. To znaczy ruskomiędzynarodowy. W moim oddziale pracuję z Mołdawianinem i Jakutem. Do tego ja Polak i tzw.Rosjanie – tak zwani bo każdy z nich pewnie też ma korzenie we jakimś zakątku Wspólnoty Niepodległych Państw. Siedzimy sobie, pracujemy i rozmawiamy o różnicach i podobieństwach, obśmiewamy narodowe waśnie (no bo co z nimi robić?) i zastanawiamy się co Putin miał na myśli mówiąc, że Rosja potrzebuje migrantów tylko w roli specjalistów.
Pójdź na studia mówili. Zrobisz karierę mówili, w międzynarodowym kolektywie pracował będziesz. No i jak raz się sprawdza.
O pracy będzie jeszcze trochę później.
Zdjęcia są własnością Biblioteki Kongresu – więcej o nich tu. Nie przedstawiają moich warunków pracy, choć aż tak bardzo się nie różnią.