Czyli – bądźcie zdrowi. Tego właśnie Wam i sobie życzę.
Dwa tygodnie to dużo czasu, żeby napisać. Szczególnie, że jest o czym. Powinienem Wam opisać czego brakuje na sklepowych półkach bo łotewskie hiperjogurty i znamienite fińskie serki to już towar ekskluzywny (tzn dawno go nie widziałem). Nawet sałatka z rukolą musiała wypaść z jadłospisu, do czasu aż ta nie wyrośnie w rosyjskich/białoruskich/
Ale wyszło tak, że napisać trzeba dwa słowa o zdrowiu i służbie jego, jako, że z nią przyszło mi obcować w ostatnim czasie.
Zaczęło się od tego, że mnie przewiało – tak przynajmniej myślałem – na łódce. Dwa dni po przewianiu zaczęło mnie boleć ucho. A potem głowa. A potem węzły chłonne spuchły niczym okruchy chleba wrzucane do stawu, dla kaczek. A nawet bardziej. Pierwszy strzał – zapalenie ucha, pomyślałem i poszedłem do laryngologa. Poszedłem wiedzieć Wam trzeba do Akademii Medycznej – tak zwany Pierwyj Med – miejsce cieszące się na mieście niemałym szacunkiem, zajmujący spory kawał Petrogradzkiej Storony. Pani doktor obadała mnie korzystając z szałowych lejków, rureczek i lusterek – tak właśnie wyobrażałem sobie laryngologów czytając Stulecie Chirurgów (a może było też Stulecie Laryngologów?). Żeby nie było – myślę, że Pani doktor była świetnym fachowcem, a sprzęt służył dobrze, ale klimat swój też miał. W każdym razie zapaleniem ucha się to nie okazało co mnie na jakiś czas ucieszyło, bo podobno ból przeokrutny. Wydedukowaliśmy za to z Panią Doktor, że ból może iść od zębów i następnym krokiem był chirurg szczękowy. W międzyczasie moja zacząłem przypominać 2face’a gdyż okruchy chleba w mojej twarzy tak jak te wrzucone do stawu ciągle rosły. Ból nacierał już ze wszystkich stron i gdyby nie jakaś tutejsza podrasowana wersja paracetamolu byłoby smutno, a tak to prace na Manifeście wydawały mi się po prostu jeszcze ciekawsze.
Chirurg szczękowy w tym że samym Pierwym medzie powiedział, że panie, zęby są okej, ale mnie to wygląda na wirusa więc lepiej zrób dużo analiz i w ogóle pójdź do infekcjonisty (to taki od chorób zakaźnych) i dermatologa, gdyż Panu jakieś bajobongo na czole wyszło. A wyszło rzeczywiście. No więc poszedłem w teren, w to miasto w miescie szukać owych lekarzy. Aby znaleźć dermatologa należało ukończyć quest – szukać zagadek na drzewach, gdzie jakiś sprytny recepcjonista czcionką Times New Roman pisał, że jak się chcesz zapisać to znajdź brązowe drzwi za trzecim rogiem. U infekcionistów jeszcze ciekawiej – trzeba zadzwonić na podany numer. Pod podanym numerem podstawiony agent podaje inny numer a pod tym innym numerem słyszysz dźwięki jakbyś wykręcił 0202122. Czy ja jestem w jakimś ARG ? Czy przeciwbólowe za silne?
Dwa dni po dzwonieniu, jak przyszedłem odebrać wyniki okazało się, że jednak była to subtelna zasłona dymna osłaniająca fakt, że wszyscy infekcjoniści wyjechali na urlop. W związku z tym, odwiedziłem kolejny posępny budynek – po drugiej stronie krążownika Aurora mianowicie budynek Wojennej Akademii Medycznej. Czułem się jakoś nieswojo wśród rosyjskich mundurów w jednym budynku, ale tym bardziej nieswojo czułem się jak przez nikogo niezauważony wtargnąłem na puste korytarze akademii. Zupełnie surrealistyczną w tych XIX wiecznych czeluściach po lekkim rebrandingu w latach podejrzewam 50-ych wydała mi się sytuacja kiedy lekarz diagnozę stawiał z użyciem … Iphona.
W każdym razie udało się. Wiadomo co mi jest, twarz wygląda już normalnie, a wycieczki po akademiach medycznych polecam. Ale może bez konkretnego celu.
(obrazki moje – wnętrza pierwowo medu (w wojskowej akademii się balem robić))