Jak każdej sobotniej nocy każdego lata statki wypłynęły na wodę. Z różnych stron – jedne od morza trzymanego na uwięzi przez zachodnią część KAD, inne z rzek i kanałów. Pozornie pływały w różnych kierunkach, ale w istocie cel był jeden tylko drogi różne. Małe łódki z plastikowymi krzesłami ogrodowymi, długie krokodyle – na tyle długie, żeby pomieścić kilkudziesięciu żądnych wrażeń pasażerów, i na tyle niskie, żeby zmieścić się pod mostami, które nawet Ci o wzroście nikczemnym pogłaskać mogą z łódek po brzuszku.
Płynęli, a muzyka grała, na początku spokojnie, żeby nie budzić tych co jednak – nie wiedzieć czemu – zdecydowali tej nocy spać. Po wyjściu na Newę już oporów nie było, tu tłusty bit afroamerykańskich muzyków i bardziej swojskie drgania rosyjskiej “popsy” przeszkadzać mogły tylko rzeźbom z piasku na nabrzeżu Twierdzy i rybom, które chyba jednak zmuszone były przyzwyczaić się do cotygodniowych spędów.
A na Newie statków już było całe stado. W zasadzie gdyby ktoś o tej porze zdecydował rzucić się z mostu w toń to miałby małe szanse, żeby w ową toń trafić. O wpół do drugiej spektakl zaczyna się: newskie mosty się podnoszą, jeden po drugim. Jeden rozpoławia się w środku, inny nieśmiało uchyla lewą nóżkę a kolejowy całe swe śródmoście podnosi – a co tam. Czasem na moście ktoś coś na złość komuś namaluje jak na Liteiejnym w 2010 roku. Spektakl więc trwa, kolejne mosty się otwierają a z nimi podąża chmara łódek – ze znudzonymi turystami jak i niestrudzonymi imprezownikami (a ja trafiłem do tej drugiej grupy akurat). Aktorami są też wielkie jednostki pływające czekające na przepłynięcie przez odkryte mosty. Pływające bloki – wycieczkowce, barki co to po drewno płyną, klockowate kontenerowce.
Spektakl spektaklem, a tymczasem tysiące małych spektakli rozgrywają się na dwóch brzegach rzeki. zawsze bowiem znajdą się ci co klika minut dłużej zabalowali, co ich buty uwierały i za wolno szli, albo nie dokładnie policzyli czas spędzony w korku – ci zostają na brzegu, ale nie tym, na którym by chcieli. Tak jak różne są początki tych minidramatów tak i różne są ich zakończenia – niektórzy decydują się na drogie wodne taxi, wyrastające w sąsiedztwie otwartych mostów niczem grzyby w karelskich lasach. Inni jadą na nocne przejażdżki przez jedyny nieotwierający się most – Wielki Obuchowski. Pewnie są i tacy, którzy jakimś sposobem przenikają pod rzeką – po tunelach metro, które wszak też nie działa w nocy.
Mosty mostami, a imprezowa barka udaje się na podglądania miasta ciąg dalszy. I jedzie przez całą jego historię, bo i opływa Twierdzę Pietropawłowską, i przemyka obok wieży telewizyjnej i mija krążownik Aurora i Wyspy Elagin o pięknym parku i Krestowską z domami konstytucyjnych sędzi Rosyjskiej Federacji przy których głęboki bas należy nieco ujarzmić a nawet Pylony pod drogę ZSD, która będzie nowym nabrzeżem dla Petersburga.

I jakoś na chwilę – ciągnącą się do świtu i otarcia metra o 5.40 wszyscy zapominają, że trzeba zrobić zapasy parmezanu i litewskich kiełbas.

p.s. O mostach pisali też Podróżniccy.Ciekawie.