Jest w Petersburgu takie miejsce, które wzbudza emocje w każdym, komu dane było w tym mieście mieszkać. To kompleks kilku budynków pofabrycznych z czerwonej cegły na ulicy Kransego Tekstilshika (Czerwonego Włókiennika). Kiedyś produkowano tu nici dzisiaj produkuje się pozwolenia na pobyt w Rosji i przyszywa imigrantów do Petersburga. Nowe fale mieszczan spotykają się właśnie tutaj, tutaj wymieniają się doświadczeniami z ich pierwszych dni, tygodni, miesięcy w mieście, tutaj jednoczą się w niedoli procesów migracyjnych. Jeszcze nie wiedzą, co ich czeka w mieście nad Newą, każdy ma jakieś swoje wyobrażenie o wielkim Piterze i dopiero za chwilę, te wyobrażenia będą weryfikowane przez rzeczywistość. Tutaj – zaraz po złożeniu pierwszych dokumentów – każdy z przybyłych powinien dostawać egzemplarz „Petersburga”, bo to świetna opowieść na początek. Żałuję, że ja dostałem ją dopiero po 4 latach mieszkania nad Newą.
I wtedy nadchodzą lata dziewięćdziesiąte – najkrócej można je scharakteryzować tak: to lata w których udało się zgubić hydrauliczną makietę delty Newy.
Książka Joanny Czeczott to zbiór esejów – opowieści przekrojowo prezentujących najważniejsze dla Petersburga tematy, czy też jak to się teraz mówi – narracje – w porządku chronologicznym. Nie myślcie jednak, że to kolejna ekspresowa ściąga z historii miasta. Autorka wybiera to co w petersburskich dziejach najbardziej interesujące, to co kształtuje tożsamość miasta i jego mieszkańców. Każda z opowieści jest samodzielnym reportażem – z miastem w tle i zazwyczaj – wyraźnymi bohaterami na pierwszym planie. Mamy więc opowieść o ludach mieszkających nad Newą pokazaną oczami ich potomków – działających na rzecz zachowania pamięci. Wchodzimy do świata arystokracji przez mieszkania nieco ekscentrycznych potomków rodów szlacheckich. Petersburski produkt eksportowy i duma jego mieszkańców – balet – poznajemy razem z najbardziej kontrowersyjnym dyrektorem petersburskiego teatru. Komunistów – a jakże by inaczej – z samymi komunistami, rubasznie opowiadającymi jak to jest głosić idee Lenina w XXI wieku. Nie zabrakło też rozdziałów o Piotrze, o powodziach, o blokadzie, o więzieniach, o mniejszościach seksualnych, o obwoźnych handlowcach z metro – słowem wszystkie petersburskie gawędy z zestawu obowiązkowego.
Organem do spraw libacji jest twór pod nazwą Wszechżartobliwy Wszechpijany Wszechogłupiały Sobór. O, doceniliby państwo – car powołał go, gdy miał osiemnaście lat, i zwoływał posiedzenia aż do śmierci.
Nie to jest jednak w „Mieście snu” co zostało napisane ale jak. A napisane zostało – moim skromnym zdaniem – wybornie. Każdy temat został rzetelnie rozpoznany, jesteśmy więc z pozoru zasypywani faktami, ale każdy z nich jest potrzebny i ważny dla danej opowieści. Bohaterowie – choć spotykamy ich tylko na chwilę – są osobami z krwi i kości, ze swoimi problemami, radościami, „priwyczkami” (przyzwyczajeniami) i „osobiennosciami” (osobliwościami). Do tego dochodzą małe smaczki – te zdania, które w czasie lektury chce się gdzieś zapisać bo są tak zgrabne, zabawne, straszne, poruszające. A są one prawie na każdej stronie.
Pracują po dwanaście – piętnaście godzin, latem – od świtu do zmierzchu. Tyle, że latem w Petersburgu nie ma zmierzchu.
Komu mogę polecić książkę? Tym, którzy mieszkają w Petersburgu – bez zastanowienia, jako lektura obowiązkowa. Tym, którzy interesują się miastem, Rosją w ogóle. Tym, którzy lubią dobre opowieści. Ja będę ją kupował hurtowo na prezenty dla znajomych, w nadziei, że po lekturze, może chociaż część z nich zdecyduje się mnie odwiedzić. Dla kogo to nie jest książka? Ci którzy o Petersburgu wiedzą wszystko, pływają w bibliografii miasta niczym korjuszka w Newie pewnie nie dowiedzą się z niej niczego nowego – ale myślę, że nawet oni docenią inne, subiektywne spojrzenie i sprawność pisarską.
W maju 2008 roku instruuje Stevena Spielberga i jego producentów jak przerobić dzieło Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki. “(…) Życzylibyśmy sobie, żeby Spalko zaznajomiła Jonesa z podstawowymi pracami Lenina, ale przy tym się nie upieramy”.
Jaki jest Petersburg i jacy są petersburżanie oczami Joanny Czeczott? To miasto potłuczone, od pierwszych dni zmagające się z przeciwnościami losu. To miasto, w którym trudno jest żyć, ale urodzonym tutaj, i tym, którzy je pokochali – jeszcze trudniej jest żyć poza nim. To miejsce, gdzie mamy 60 słonecznych dni w roku, ale tym bardziej je doceniamy. Mieszkańcy miasta to ludzie, którym wiatr nieustannie wieje w oczy. Trochę jak ofiary syndromu sztokholmskiego – nie mogący się wyrwać ze szponów miasta – oprawcy. To też ludzie od wieków żyjący legendą Wenecji Północy, kulturalnej stolicy Rosji i czującymi odpowiedzialność za dobre imię miasta i etos petersburżca. Mieszkańcy, którzy w nieludzkim mieście pozostają ludźmi, ustępują miejsca w metrze, czytają namiętnie klasykę a na ulicy potrafią kilkanaście minut rozmawiać z nieznajomymi o gwiazdach czy krze w kanałach (to już moje przypadki).
Jeden ze studentów zagadał ze mną, że jego tata też handluje. Zaczęło się na ten temat mówić. Gdy dowiedział się o tym dziekan Wydziału Aktorskiego, uznał, że to wyzwanie sceniczne. I w ramach praktyk obowiązkowych zadał wszytskim studentom sprzedanie czegoś w środkach transportu.
Pierwszy raz w Petersburgu byłem latem 2010 roku. Od 2013 mieszkam tu na stałe. Cały czas się z miastem zmagam. Jako łodzianin, bardzo do Łodzi przywiązany ciągle mam pretensje do Petersburga o to, że nie jest Łodzią. Szukam powodów do tego, żeby miasto polubić. I choć jest piękne, atrakcyjne – to relacja trudna. Na jednej szali są wspaniałe historie, świetni ludzie, niesamowite miejsca, na drugiej – historie straszne, dziwne decyzje władz miasta i ciągła niemożność zrobienia z Petersburga miasta do życia (choćby przez poprawę przestrzeni publicznych, komunikacji miejskiej i dostępności dla pieszych i rowerzystów).
W 2012 roku wydał książkę “Etyka Blokady” Jak to: etyka blokady, pytali go na spotkaniach autorskich i wywiadach. Etyka i blokada? Czy to nie są pojęcia z gruntu sprzeczne?
„Miasto Snu” w mojej osobistej walce z Petersburgiem dosypuje trochę do pierwszej szali – pokazuje mi to, z czym w Petersburgu mogę się identyfikować. To czego, chciałbym być częścią – być może także przez wspólnotę trudnych doświadczeń. Bo o ile nie czuję się częścią Rosji – to częścią Petersburga już prawie tak. I z Łodzią i z Petersburgiem moja więź to zawsze było hassliebe – o ile w Łodzi zawsze było więcej liebe niż hass o tyle w Petersburgu wskazówka – także za sprawą lektury przesuwa się na właściwą stronę. Za to książce i autorce dziękuję.
Petersburg do rąk i czytajcie!
Joanna Czeczott
Wydawnictwo Czarne, 2017
(książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo, cytaty pochodzą z książki, zdjęcie – widok na Petersburg z dachu Lofty Etagi)